Jestem Włochem, fokolarynem, lekarzem anestezjologiem, od dwudziestu lat kapłanem Archidiecezji Katowickiej w służbie Ruchu Focolari w Polsce. Poznałem prof. Włodzimierza Fiałkowskiego jesienią 1979, krótko po moim przeprowadzeniu na stale z NRD do Polski.
Spotkaliśmy się od razu jak bracia. Szybko dowiedziałem się o jego historii. Kiedy był w obozie koncentracyjnym w Auschwitz obiecał Bogu: „Jeśli stąd wyjdę, poświęcę wszystkie moje siły w obronie życia ludzkiego”. Wyszedł i bez wahania to czynił.
Wtedy już nie pracował na Uniwersytecie, bo kiedy władze komunistyczne przyjęły ustawę pozwalającą na przerywanie ciąży, wobec nakazu wykonania takich operacji, Włodek, świadomy pewnej utraty pracy, odpowiadał: „Jako człowiek odmawiam”.
Rozwijał wtedy intensywną działalność prywatną. Stał się konsultorem małżeńskim i napisał 25 książek W nich wyraził swoje myśli dotyczących seksualności przed i podczas małżeństwa, o wartości czystości, o odpowiedzialnym rodzicielstwie, o ciąży jako wydarzenie dotyczące obojga rodziców, o psychologii prenatalnej. Same, wtedy innowatorskie myśli. Na ich podstawie założył „Szkołę rodzenia”, inspirującą wiele polskich środowisk nie tylko katolickich. Ona była pomocą dla ponad 40.000 par małżeńskich na drodze między pragnieniem poczęcia dzieci, a ich rodzeniem, przygotowując dla nich atmosferę przyjęcia przed poczęciem, podczas ciąży i po porodzie. Byłem pod wrażeniem odwagi, miłości do ludzi i konsekwencji życia Profesora.
W 1969 roku, Włodek poznał Ruch Focolari, uczestnicząc w pierwszym polskim Mariapoli w górach Tatrach.
To Mariapoli było prowadzone i animowane przez fokolariny i fokolarinów, którzy przyjechali z NRD. Więc mówiło się po niemiecku. Dla Włodka przyjęcie przesłania miłości w języku straszliwie przeżytym jako wyrażający nienawiść i przemoc, było trudne.
Ale obecność Jezusa w tym spotkaniu była tak mocna, że mimo tej trudności Włodek był zafascynowany.
Bóg podarował mu taki mały, poruszający znak pojednania. Dziecko niemieckiej rodziny zapytało, co znaczył ten numer, który Włodek miał napisany na przedramieniu. Kiedy usłyszał, że Włodek wyszedł cudem z obozu zagłady, podszedł do niego i ucałował ten numer.
Od tamtego czasu Włodek znalazł w jedności z Bogiem i z braćmi to światło, które wiernie go prowadziło i dało mu siły pozwalające żyć radykalnie pod prąd, pozostając człowiekiem kochającym, czystym i bezkompromisowym.
Włodek stał się wolontariuszem Boga, całkowicie poświęconym w obronie świętości życia, w służbie Kościoła i Ojczyzny. To zaangażowanie wymagało czasu, a czasem było go mniej dla rodziny, ale Włodek potrafił, kiedy trzeba było, zastąpić fizyczną z intensywną duchową obecnością.
Kiedy był już ciężko chory Abp. Ziółek odwiedził go w szpitalu. Wtedy Włodek mu powiedział: „Jestem gotowy na spotkaniu z Panem”. Razem z współbratem byliśmy u niego, krótko przed jego odejściem. Podarowaliśmy mu różaniec. Od razu położył go na sercu.
Chiara Lubich, dowiedziawszy o jego chorobie napisała do niego list, który Włodek może czytał w Raju: “Powierzam Cię w sposób szczególny Maryi, Matce naszego Dzieła, dla której byłeś i jesteś wielkim darem”.
Włodek pozostaje dla mnie wzorem chrześcijanina dążącego do świętości, odważnym świadkiem tych wartości, tak bardzo dzisiaj zagrożonych, znakiem nadziei dla tych, którzy ich bronią.
Ks. Roberto Saltini

Najciekawsze wspomnienia opublikujemy.
Prosimy o nadsyłanie tekstów na adres: